Choose wisely.

Choose wisely.

Wspominałem ostatnio, że zacząłem pisać dziennik. Nie piszę go codziennie, bo to z automatu narzucałoby presję. Jeszcze tego brakowało, żebym się stresował pisaniem pamiętnika. Siadam do pisania wtedy kiedy mam czas, ochotę, potrzebę. Nauczyłem się ten moment rozpoznawać. W swoim życiu do pisania pamiętników podchodziłem wielokrotnie. Zawsze kończyło się tak samo: kilka stron z przejaskrawionymi historiami, nieźle wykaligrafowane pismo, zamaszyste przekreślenia, rysunki i szkice na marginesach, nabazgrane niby od niechcenia. Oczywiście, nie mógł być to byle szesnastokartkowiec w kratkę zapisany szkolnymi kulfonami, o nie. Miał to być notatnik z Indiany Jonesa,  albo chociaż Tajemnicy Sagali, ciężki od wartościowych rozważań, do których świat miał uzyskać dostęp dopiero po mojej śmierci. Najczęściej jednak te wartościowe rozważania po tygodniu lądowały w śmietniku, a notatnik ulegał degradacji stając się zwykłym zeszytem do polskiego, czy innej przyziemnej sprawy. 

Jak widać, wizja idealnego pamiętnika oraz romantyzowanie procesu pisania koncertowo rozwala zacną ideę. Dlaczego nawet tak intymna czynność jak pisanie dziennika ulegała w moim umyśle wypaczeniu, kierując moje myśli na zewnątrz zamiast do środka?! I teraz następuje lawina pytań: Ile decyzji, mniej lub bardziej życiowych, podjąłem w oparciu o ten schemat? Jak często musiałem zrezygnować z głęboko skrywanych potrzeb, żeby spełnić urojone standardy? I w końcu - jak dalece zainfekowana tym podejściem jest moja twórczość? 

Perfekcjonizm i presja spełniania cudzych oczekiwań to nieodłączni towarzysze artystów – jakbyśmy dostawali je w podwójnym pakiecie. Jeden na prozę życia codziennego, drugi gratis na działalność twórczą. W dodatku media społecznościowe bez których niezwykle ciężko się obejść w tej branży potęgują to rozwarstwienie. Kultura porównywania się, presja ciągłej produktywności, uzależnienie od zewnętrznej aprobaty oraz strach przed autentycznością są jak czterej jeźdźcy apokalipsy. Koszą wszystko, co prawdziwe, spontaniczne, nieszablonowe – to, co niektórzy nazwaliby darem od Boga.

„Słuchaj no, najważniejsze żeby się Tobie podobało”. 

Nie wiem czy więcej razy te słowa usłyszałem, czy wypowiedziałem. Padały z ust mojej mamy na długo przed tym jak Rick Rubin zaczął wygłaszać je w swoich instagramowych nabożeństwach. „Wsłuchaj się w siebie” - to hasło zalatuje komunałem, ale według mnie warte jest przypominania, zwłaszcza dziś. Codziennie bombarduję swój łeb ogromną ilością informacji, ale rzadko mam czas  świadomie je przetrawić. Trudno jest mi też eksplorować własne myśli i emocje, bo wciąż muszę reagować na to, co sobie podsuwam. Staram się zawsze słuchać siebie, lecz wymaga to ode mnie wysiłku i nie zawsze otrzymuję jednoznaczne wskazówki. Lecz może właśnie to jest najważniejsze – nie tyle znajdować odpowiedzi, co nie przestawać ich szukać.

Prawdziwe opinie klientów
5 / 5.0 2 opinie
pixel